avatar


button stats bikestats.pl

Znajomi


Archiwum bloga

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MKTB.bikestats.pl
  • DST 47.50km
  • Teren 43.50km
  • Czas 03:05
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 41.52km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 175 ( 99%)
  • HRavg 156 ( 88%)
  • Kalorie 1956kcal
  • Podjazdy 843m
  • Sprzęt Merida FLX
  • Aktywność Jazda na rowerze

Galiński MTB Maraton - Gielniów - update

Niedziela, 2 września 2012 | Komentarze 0

O Maratonie Galińskiego dowiedziałem się z forum Mazovii :) Opis bardzo ciekawy więc decyzja szybka – jadę. Namówiłem jeszcze brata żeby zabrał swojego chłopaka. Niech spróbuje, może mu się spodoba ściganie.
Do Gielniowa przyjeżdżamy we trzech. Mirek, Michał i moja skromna osoba. Mirek pojedzie jako opiekun Michała startującego na Hobby a ja jak zwykle lecę na Mega.
Chłopaki zapisują się bez kolejki (po prostu jej nie było), Michał dostaje torbę z gadżetami a żeby było ciekawiej to dla młodzieży do lat 18 i opiekunów start na wszystkich dystansach był BEZPŁATNY! Dla dorosłych startujących na dystansach Mega i Giga opłata w dniu maratonu wynosiła całe 30 zł ! No i oczywiście każdy dostawał torbę z gadżetami :).
Swoje musiałem odstać mimo wcześniejszej rejestracji internetowej ale czasu było jeszcze sporo.
Jak zwykle szykowanie sprzętu i się. Zastanawiałem się tylko czy brać camelbaka bo dystans tylko 40 km ale ostatecznie zdecydowałem się go wziąć co okazało się dobrą decyzją bo pić się później chciało, oj tak.
Mała rozgrzewka i jedziemy ustawić się na start.
No to lecimy. Wyjazd przez ciasną bramę na dwukilometrową rundę honorowa przez centrum Gielniowa. Staram się być w miarę blisko czołowej grupy, przede mną 60-80 luda ale połowa poleci pewnie na Hobby. Asfaltowy podjazd który miał „przesiać” zawodników nie spełnił zadania co już niedługo odbije się na tempie pokonania odcinka XC. 6 km i rozjazd. Miniowcy lecą w lewo, Mega i Giga w prawo, zaczyna się teren. Trochę leśnych ścieżek lekko pofalowanych ale ok 8 km zaczyna się odcinek z krótkimi podjazdami i zjazdami a czasami "podchodami" i "zchodami" :). Odcinek raczej o charakterystyce klasycznego XC. Ciężko było i ciasno było. Wcześniej nie rozdrobniony peleton co chwilę stawał w kolejce i często to co można było podjechać/zjechać szło z buta. Agrafki i pętle skończyły się ok 11km ale dalej jesteśmy w lesie. Podobały mi się zjazdy, nie za długie ale strome z sypkim gruntem, do pokonania tylko z dupą za siodłem. Szybkie single to co lubię i chwila odpoczynku, fajnie, bo po sekcji XC myślałem, że zdechnę ale cały czas trzymam się ok. 30-40 miejsca. Około 12 kilometra wyjazd na otwarty teren, zakręt z grubym szutrem i … kapeć z tyłu. F@ck. W miarę szybka zmiana, pierwszy nabój sru, i prawie cały idzie w powietrze. Zapomniałem odkręcić zaworek. Drugi nabój poszedł dobrze ale powietrza mało i do jazdy się nie nadaje. Trudno. Wołam o pompkę ale okazuje się, że nikt nie ma ! Czy to nie dziwne ? Piąty, dziesiąty, dopiero ok 20-ty zawodnik zatrzymuje się i użycza pompki. Ok, oddam na mecie. Odwracam zaworek w pompce bo ustawiony miał na samochodowy i po chwili mogę podpier... dalej, uffff. Więcej nie zabiorę gazówki bo to już drugi raz się na niej przewiozłem. Asfalt i twardy szuter sprzyja szybszej jeździe i odrabianiu strat ale po 5 km muszę zwolnić żeby nie zdechc ;). Kolejne podjazdy i zjazdy tym razem szybsze, bez przesady ale szybsze. Na bufecie używam wody jako prysznica i drę dalej. Kawałek szutru i znowu las. Singielki, piękny trawers ale po protu piękny. Ścieżka 40 cm wije się jak wij po prawej stromizna w górę, po lewej w dół. Jedziemy we dwóch ale poprzedzający mnie zawodnik łapie prawą krawędź i rower próbuje mu podjechać więc traci równowagę i wysiada. Mijam go i dalej lecę sam. Podjazd, podejście, zjazd, podjazd i tak w koło. Szybki zjazd kończący się jak to nazwali organizatorzy „niebezpieczną hopką” ale ja nazwałbym to sporym garbem. Przejechałem go dość łagodnie bo nie chciałem się połamać na nieznanym. Kawałek polnej i znowu las i znowu podjazd. Trochę spokoju ale cały czas odrabiam straty. Ok 15-20 osób już mam. W grupie czech ludzi wpadamy na wyrypiasty zjazd. Rower skacze na korzeniach aż ciężko obserwować teren i ludzi przed sobą. Znowu bufet. Jakoś dziwnie bo Mega miało mieć 40 km a na liczniku już jest 36 ! Do cholery to ile jeszcze. Na bufecie znowu chłodzenie pleców i ud, łapię pomarańczę ale zjadam ją w wielkim pośpiechu bo już wpadłem na piaszczysty skręt i to pod górę więc dwie łapy potrzebne. Zaczyna się partia z ciężkimi, długimi podjazdami i dość łagodnymi ale technicznymi zjazdami. Przeskakuję gościa na tłentynajnerze i po chwili dochodzę do następnego. „ile to już, 40 ?” „Nie, 42” - rzucam. Chłopak klnie „pod nosem” że już sił nie ma, ja też nogi mam już twarde. Wspinamy się na podjazd który już znam. Cholera, czy nie pomyliliśmy trasy ? Zaczynamy znany już zjazd kończący się „chopką”. Znowu las i łagodnie w dół. Tu wyprzedzam towarzysza niedoli i odchodzę na bezpieczną odległość. Koniec zjazdu i widzę obsługę i napis meta. Kierują w lewo więc się zgadza bo wcześniej lecieliśmy w prawo. W locie pytam „ile do mety ?”, „Jeszcze czteryyyy”. No jaja se robią, mam na liczniku 44 więc wyjdzie 48 ! A miało być 40.
W dupę sobie można wsadzić rozkład sił bo "finisz" zacząłem gdy na liczniku wisiało 33 km !
Przez pola, trochę ciężko, jak to przez pola. Trawa i krzywo. Połowę muszę jechać na stojąco ale i tak dochodzę następną piątkę. Kawałek szutru i las. Ok 1,5 km do mety. Wąska ale twarda ścieżka. Obieram sobie za cel jeszcze jednego zawodnika. Dochodzę go przed samym asfaltem. 50 m szosy i skręt na stadion. Na zakręcie jest jeszcze pierwszy ale na mecie o pół koła jestem przed nim :).
Oglądam się na zegar, ok 3.05... no to ładnie. Patrzę na licznik, mniej pod górę niż w Suchedniowie ale ujechany chyba jestem bardziej. To przez intensywność trasy, nie było za kim i gdzie odpocząć.
Podbiega do mnie Michał, „byłem 99 ! „ krzyczy. No to fajnie, pierwszy maraton i jest w 60 % stawki. Narzekał tylko, że skrócili dystans. No tak, nam wydłużyli to hobby skrócili i zamiast 15 wyszło 11 km.
Oddaję czip za który dostaję porcję klusek. Niestety nie zjadliwe ale ratuje mnie stoisko ZPM Wojciechowski z gratisowymi kiełbaskami w glira :).
Po posiłku na stoisku Enervita znajdujemy z Michałem Maję Włoszczowską i dostajemy autografy na numerach i moim rowerze. Przykro było patrzeć na tę kruszynkę z zagipsowaną nogą.
Wracaj do zdrowia i na trasy Maju !
Galiński MTB Maraton, podpisy Mai Włoszczowskiej i M. Galińskiego © MKTB
Autograf Mai Włoszczowskiej na rowerze © MKTB


Krótkie podsumowanie.
Na -
Tragiczne pomyłka w temacie dystansów
kiepski ale naprawdę kiepski makaron
momentami słabe oznakowanie trasy, brak strzałek na niektórych krzyżówkach jazda na czuja w poszukiwaniu taśm
totalny brak fotografów
na +
ciekawa, wymagająca trasa
zachęcające warunki uczestnictwa
spora liczba startujących
dodatkowe dystanse dla dzieci od 5 do 9 lat

Teoretycznie minusów jest więcej ale z wyjazdu jestem zadowolony bo przyjechałem by zmierzyć się z ciekawą i wymagającą trasą. Nie zawiodłem się i w przyszłym roku ponawiam atak :)
Ze startu jestem całkiem zadowolony, cały wyścig przejechany w równym tempie pomimo dystansu dłuższego o prawie 20 %.
Poza gumą ze sprzetem problemów nie było, przerzutki chodziły dobrze, hamulce sporo się napracowały ale działały super.

Dzisiejsze dane z licznika:
dystans : 47,5 km
czas netto: 2:54:45
przewyższenia: 843 m

Dane oficjalnie:
czas: 3:05:00
Mega Open: 22/128
Mega M4: 5/22

i co się okazuje... tym razem guma kosztowała mnie miejsce na pudle M4. Do trzeciego i czwartego zawodnika zabrakło mi odpowiednio 2'18" i 2'19" !

Michał : 100/130 i 35/51 w kat M1. Udany debiut :)

.
Kategoria Foto, XCM / XCO



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!