Krzysiek
MKTB
Linki
Lubelskie Towarzystwo CyklistówSklep Cyklo Lublin
Sklep Homemade Home
forumrowerowe.org
Tor Cartingowy Carmax Lublin
Archiwum bloga
- 2015, Kwiecień2 - 0
- 2015, Marzec7 - 0
- 2015, Luty3 - 0
- 2015, Styczeń7 - 0
- 2014, Grudzień5 - 0
- 2014, Listopad1 - 0
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień3 - 0
- 2014, Sierpień2 - 0
- 2014, Lipiec9 - 0
- 2014, Czerwiec3 - 0
- 2014, Maj4 - 0
- 2014, Kwiecień3 - 0
- 2014, Marzec12 - 1
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń2 - 0
- 2013, Grudzień9 - 2
- 2013, Listopad5 - 0
- 2013, Październik7 - 0
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień14 - 3
- 2013, Lipiec20 - 5
- 2013, Czerwiec3 - 0
- 2013, Maj7 - 0
- 2013, Kwiecień3 - 0
- 2013, Marzec5 - 6
- 2013, Luty11 - 17
- 2013, Styczeń10 - 0
- 2012, Grudzień3 - 0
- 2012, Listopad2 - 3
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień12 - 0
- 2012, Sierpień16 - 6
- 2012, Lipiec19 - 6
- 2012, Czerwiec13 - 6
- 2012, Maj17 - 0
- 2012, Kwiecień12 - 2
- 2012, Marzec11 - 2
- 2012, Luty13 - 0
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień14 - 11
- 2011, Październik5 - 0
- 2011, Wrzesień16 - 11
- 2011, Sierpień10 - 0
- 2011, Lipiec8 - 0
- 2011, Czerwiec2 - 0
- 2011, Maj13 - 6
- 2011, Kwiecień14 - 18
- 2011, Marzec11 - 17
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń6 - 6
- 2010, Grudzień3 - 0
- 2010, Listopad4 - 0
- 2010, Październik10 - 5
- 2010, Wrzesień13 - 4
- 2010, Sierpień5 - 3
- 2010, Lipiec19 - 23
- 2010, Czerwiec15 - 27
- 2010, Maj20 - 29
- 2010, Kwiecień5 - 11
- 2010, Luty9 - 13
- 2010, Styczeń8 - 7
- 2009, Grudzień6 - 8
- 2009, Listopad7 - 6
- 2009, Październik6 - 3
- 2009, Wrzesień12 - 6
- 2009, Sierpień21 - 25
- 2009, Lipiec15 - 10
- 2009, Czerwiec16 - 14
- 2009, Maj8 - 3
- 2009, Kwiecień16 - 3
- 2009, Marzec7 - 1
- 2009, Styczeń3 - 0
- 2008, Grudzień2 - 6
- 2008, Listopad4 - 3
- 2008, Październik8 - 10
- 2008, Wrzesień7 - 0
- 2008, Sierpień4 - 0
- 2008, Lipiec4 - 0
- 2008, Czerwiec4 - 2
- 2008, Maj3 - 0
- 2008, Marzec1 - 0
- 2008, Luty2 - 0
- 2008, Styczeń1 - 0
- 2007, Grudzień1 - 0
- 2007, Maj1 - 2
- 2007, Marzec1 - 3
- 2007, Luty1 - 0
- 2007, Styczeń1 - 0
- 2006, Marzec1 - 0
- 2006, Luty1 - 2
- 2006, Styczeń4 - 0
Wykres roczny
Wpisy archiwalne w kategorii
Foto
Dystans całkowity: | 7832.40 km (w terenie 2974.00 km; 37.97%) |
Czas w ruchu: | 391:42 |
Średnia prędkość: | 20.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.35 km/h |
Suma podjazdów: | 45486 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (107 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (97 %) |
Suma kalorii: | 5855 kcal |
Liczba aktywności: | 215 |
Średnio na aktywność: | 36.43 km i 1h 49m |
Więcej statystyk |
- DST 21.00km
- Teren 9.00km
- Czas 00:57
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 45.34km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 103m
- Sprzęt BMC
- Aktywność Jazda na rowerze
Radawiecki we mgle
Sobota, 17 listopada 2012 | Komentarze 3
Kurna jak fajnie można się czuć na rowerze po prawie miesięcznej przerwie.Brak czasu, brak pogody, brak sztycy. Rożne przyczyny ten sam skutek.
Wczoraj dorwałem sztycę do nowego/używanego bajka dzisiaj dorwałem czas i mimo byle jakiej pogody wybrałem się wreszcie na krótki rejs. Czas próby, na pewno nie generalnej ale częściowej.
Pierwsze 6 km asfaltem w stronę Motycza, skręt w lewo na lotnisko następnie w prawo na singiel w radawieckim,
Radawiecki singiel© MKTB
Jak to na jesieni dużo liści, mokrych a więc śliskich liści. Na zakrętach ostrożnie bo rowerek trochę pływa, szczególnie tył, obuty w zdartego speca fasttrack. Trochę błota i kałuż ale z nimi nie mam problemu. Na szlaku, bliżej brzegu lasu trafiam na lodowe placki. Nocny mrozik zamienił osiadającą na gałęziach mgłę w lód a dzisiaj wiatr strąca go na ścieżkę.
Lodowe poletka© MKTB
z singla w prawo na pożarówkę, przed polami zawrotka i powrót tą samą trasą. Na ostrym łuku uciekł przód ale obyło się bez gleby.
Znowu asfalt. Po wyjeździe z lasu jestem zadowolony z pierwszego testu zawiasu. Pierwszy raz cały singielek przejechany w siodle.
Krótki, dość sztywny asfaltowy podjazd na stojąco też ładnie. Bardziej pompił przód niż tył.
Tyle na dzisiaj. Tylko godzinka ale zawsze coś :). Następny cel to testowanie nad zalewem. Trochę więcej korzeni, trochę więcej dołków, trochę więcej błota :)
.
Kategoria Foto
- DST 23.00km
- Teren 23.00km
- Czas 01:30
- VAVG 15.33km/h
- VMAX 41.52km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 660m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Provins MTB Race 2012
Niedziela, 21 października 2012 | Komentarze 0
To już ostatni wyśig w tym roku, tym razem trochę dalej od domu bo ok 70 km, w miejscowości Holbæk.Cały zawody były zorganizowany w formule XCO (podobnie jak 95% wyścigów mtb w Danii), pętla miała mieć długość 4,4 km i 110m w górę (okazało się więcej) a wyścig miał trwać 70 minut + 1 okrążenie. Wpisowe 127 dkk czyli ok. 70 zł to chyba niewiele porównując nawet do cen na polskim rynku. Na miejcu, po pobieżnej lustracji otoczenia stwierdziliśmy, że chyba nie będzie to taki wymagający teren jak np w przypadku MTB Enkelstart. Otwarta okolica, miejscami trochę zakrzaczona i jeden duży ale nie za wysoki kopiec. Jak się później okazało pomyliliśmy się całkiem sporo.
Odebraliśmy numery, złapaliśmy po kilka batonów i wróciliśmy naszykować sprzęt. Paweł eksperymentował ze skokiem amora
Provins MTB Race 2012© MKTB
a ja musiałem tylko nasmarowac łańcuch.
Smarowanko, Provins MTB Race 2012© MKTB
Mała przejażdżka po początku trasy dała nam pierwsze znaki, że nie będzie tak łatwo. Singiel w krzaczastym terenie całkiem fajny ale dwa krótkie sztywne podjazdy poszły z buta. Wjechaliśmy jeszcze na kopiec, tak, ładny widok z góry ale nie widzieliśmy pozostałej części trasy na kopcu.
Provins MTB Race 2012 fot. Claes Meyer zu Allendorf Egø© MKTB
Jedziemy na start, małe opóźnienie ale nic to, wszyscy marzną (było ok 14°). Start, tym razem całą grupą.
Start, Provins MTB Race 2012© MKTB
Mimo płaskiego terenu peleton rozciagnął się dość szybko, tak jakby każdy wiedział gdzie jego miejsce. Na pierwszych 200m przesunąłem się do przodu o kilka pozycji, Paweł był chyba niedaleko za mną a Agatka niedaleko za nim. Zaczyna się pofałdowany teren w krzaczorach.
Krzaczory, Provins MTB Race 2012© MKTB
Jest nieźle chociaż obydwa sztywne podjazdy od połowy biorę z buta
Provins MTB Race 2012 fot. Claes Meyer zu Allendorf Egø© MKTB
Provins MTB Race 2012 fot. Claes Meyer zu Allendorf Egø© MKTB
podobnie Agatka ...
Agatka na podjeździe, Provins MTB Race 2012© MKTB
a jak u Pawła ? niewiem, wygląda nieźle.
Paweł na sztywnym podjeździe, Provins MTB Race 2012© MKTB
Mały zjazd...
Krótki zjazd, Provins MTB Race 2012© MKTB
..agrafka i pierwszy łagodny podjazd, znowu kilka zakrętów, flow i zjazd. Kawałeczek płaskiego okrązającego kopiec i podjazd na kopiec.
Provins MTB Race 2012© MKTB
Podjazd może nie łagony, taki średni, agrafka i zjazd, dość szybki, na końcu dwa płytkie skręty i wyjazd na łąkę. Powrót pod górę. Dość długi podjazd jak na tak krótką trasę, zakręt i znowu z góry. Znowu kawałek łąki (są bardziej równe niż w PL) i podjazd już nie po prostej a z zakrętami do tego im wyżej tym bardziej stromo.
Provins MTB Race 2012© MKTB
Paweł na podjeździe, Provins MTB Race 2012© MKTB
Krótki zjazd z małym łukiem na dole, 30m szutru i powrót na kopiec tym razem po agrafkach z różnym stopniem nachylenia także bez młynka się nie obeszło. Szczyt, z młynka na blat i zjazd do szutru.
Provins MTB Race 2012© MKTB
Zostało ok 500 m szutrówki prowadzącej do mety. Tu jest czas żeby złapać łyka z bidonu. Koniec pierwszego kółka.
Na pierwszej pętli mimo tego że poza szutrowym odcinkiem jechało się singlem udało mi się przeskoczyć o 2 oczka do przodu.
Druga pętla. Pierszy kilometr zdychałem, później jakoś przeszło i jechało mi się całkiem dobrze, równym tempem. Przed kopcem znowu oczko do przodu. Na jednym ze zjazdów ucieka przód lekkim ślizgiem i ląduję w na wpół wyschniętych pokrzywach. Już jadąc, na łące, oczyszczam kierownicę z warkoczy tych pięknych roślin. Pod koniec kopca pozwalam się wyprzedzić jakimś dwóm gostkom.
Trzecia pętla całkiem nieźle, dubluję kilka osób, po ok 3 km mijam Agatkę podchodzącą agrafki, na kopcu dostaję dubla od dwóch prowadzących w wyścigu a pod koniec podjazdu łapie mnie trzeci. Wyprzedzili mnie mając nieprzyzwoite tempo, bardzo nieprzyzwoite.
Czwarta pętla.
Zaczynam czwartą pętlę, Provins MTB Race 2012© MKTB
Całkiem nieźle :) Dwa miejsca do przodu. Jeden z wyprzedzonych był podobny do Cippoliniego. Widząc go przed wyścigiem myślałem, że trochę dziś namiesza a tu ... pozory mylą, jakoś lepiej się poczułem mimo, że dostaję dubla od kilku wycinaków z czołówki w tym jakiegoś młodziaka.
Gdy mijam metę dostaję info, że jeszcze kółko muszę przejechać. Trudno, jak cza to cza, jeszcze jakoś się trzymam siodła.
Piąta pętla, najgorsza. Prawie 2 i pół minuty gorsza niż poprzednie. Pierwsza część krzaczasta jeszcze jakoś ale na kopcu jakby ktoś mi ołów w uda wlał a obraz jakoś mi pływał w oczach. Nie brakowało mi oddechu, puls nie tragicznie wysoki ale jechać się ledwo dało. Pierwszy raz odczuwałem taki rodzaj zmęczenia. Na jednym z podjazdów musiałem zsiaść z roweru i kawałek podejść. Młynek się napracował. Do d... jeszcze było to, że zostałem sam na trasie. Uwierzcie mi, jedzie się okropnie. Z radością powitałem pisk maty na mecie. Byłem ostatnim zawodnikiem który ukończył wyścig ale na szczęście nie ostatnim pod względem wyniku :). Dziewięciu zawodników zrobiło 6 pętli, dwudziestu pięciu 5 pętli i w tej grupie ja byłem ostatni. Był również zawodnik który zrobił...tylko jedną.
Powiem Wam, że było cieżko, na prawdę ciężko. Trasa wymagająca niesamowitej kondycji, techniki nie koniecznie bo były tylko te dwa krótkie twarde podjazdy, które najlepsi podjeżdżali, ja niestety nie. Wystarczało pary i przyczepności do połowy do tego nie za bardzo mogłem wyczuć jakie przełożenia były by dobre na te górki.
Agatka wspominała że widziała dwóch gości, jak to ująć... zwracających śniadania, co też świadczy o wysiłku jaki trzeba było dzisiaj wykonać. Zresztą momentami mnie też trochę mdliło, powinienem wziąć samą wodę a nie z miodem.
Po wyścigu najpierw wciąłem porcję cienkiego gulaszu, następnie drugą, mała przerwa i kanapka z szynką i serem znowu chwila i kanapka z nutellą :O. Do tego kawa a później kakao. Kurna co za mix, przeszedł chyba tylko dlatego, ze byłem prawie zdechnięty :).
W czasie gdy ja konsumowałem kanapki nastąpiła dekoracja zwycięzców. Tak, tutaj nie ma problemów z wynikami, wszystko "idzie" na bierząco, zresztą tak jak w pozostałych tutejszych wyścigach. Jaka szkoda, że u nas orgi mają takie problemy z klasyfikacją. Wracając do dekoracji. Pani Agatka zajęła 4 miejsce wśród Pań (36 sekund zabrakło do 3 miejsca !) za co otrzymała flaszkę wina bo takie są tu nagrody (młodzież dostaje napoje niealkoholowe).
Pani Agata otarła się o podium© MKTB
Po dekoracji nastąpiło losowanie fantów i znowu wywołano Agatkę. Rękawiczki GripGrab to fajny i przydatny gadżet, a po chwili plecakiem Deuter'a uszczęśliwiony został Paweł. Super !
Podsumowując całkiem fajna i dla nas udana impreza. Trasa wprawdzie niezbyt urokliwa ale wymagająca, przez co doświadczenie zdobyte na trasie bezcenne, miła atmosfera, dobra organizacja, niskie koszty i fajne fanty.
Na koniec jak zwykle cyferki:
open 34/81
m4 12/26
czas oficjalny: 01:29:18 (5 okrążeń)
czas zwycięzcy open: 01:13:21 (6 okrążeń)
czas zwycięzcy kat: 01:23:21 (6 okrążeń)
Mimo słabej ostatniej pętli z jazdy i miejsca jestem zadowolony. Nie przepadam za formułą XC, znacznie bardziej wolę XCM ale absolutnie nie żałuję włożonego wysiłku, powiem więcej, jeżeli nadarzy się następna okazja startu w imprezie tego typu, na pewno wezmę w niej udział.
.
Kategoria Foto, XCM / XCO, Za granicą
- DST 18.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:30
- VAVG 12.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 340m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Mały trening w Rude Skov
Sobota, 20 października 2012 | Komentarze 0
Wyjazd miał być krótszy ale zostałem jeszcze na dwa dni bo Paweł wynalazł na nadchodzącą niedzielę jeszcze jeden wyścig XC. Na dzisiaj zaś obczaił nowy teren do sprawdzenia no to siem wybrali we 3, razem z Agatką. Rude Skov to nasz cel na dziś. Pogoda piękna, ciepło, rzec by można złota polska jesień. Rowerki gotowe ? To w las. Po chwili szutru trafiliśmy na pierwsze fajne ścieżki i tak już zostało do końca. Same klawe ślady, a tak urozmaiconej trasy na tak małym terenie jeszcze nie przejechałem. Po krótkim singielku znaleźliśmy się nad BlegmandsmoseNad Blegmandsmose© MKTB
Po chwili podziwiania natury ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu singli i zielonego szlaku z hopami. To znaczy Paweł chciał znaleźć ten szlak bo ani Agatka ani ja nie mieliśmy zamiaru skakać :). Zaczęły się fajne ścieżki takie pod typowe XC.
Pierwszy podjazd© MKTB
Znowu podjazd© MKTB
ścieżka© MKTB
Ścieżka, ciąg dalszy© MKTB
Paweł jumpuje© MKTB
Tak zmęczyliśmy się skakaniem Pawła, że musieliśmy odpocząć i posilić się batonem.
Chwila relaksu© MKTB
Odpoczynek z drugiej strony ;)© MKTB
Jesiennie kolorowo© MKTB
Po krótkiej chwili i kichnięciu w amorPawłowego roweru ruszyliśmy dalej.
Aga na lekkim podjeździe© MKTB
Następne kilka kilometrów zleciało szybko i wcale się nie nudziliśmy. Płasko nie było za to cały czas w górę lub w dół, z zakrętami i z błotkiem ale z małą ilością korzeni i jeszcze mniejszą kamieni. Po nagabnięciu autochtonów znaliśmy kierunek na bikepark i tam też się udaliśmy.
No, jest ! Paweł cały w szczęściu. Tu ma tylko jedno zdjęcie bo reszta była kręcona ale nie wiem czy będzie chciał by materiał poszedł w świat ;)
Początek strefy dla wariatów ;)© MKTB
Pół godziny zabawy i jedziemy dalej. Zjeżdżamy z Agą bikeparkiem ale omijając wszelkie atrakcje a po 30 sekundach znowu jesteśmy na niebieskim.
Dłuższy podjazd z wisienką© MKTB
a teraz poszerzony i rozciągnięty flow.
Szerszy fragment trasy© MKTB
Szutróweczka© MKTB
I tak po dwóch godzinach zabawy z trasą wróciliśmy do wozu. Szkoda, ze nie mam takiego Sherwooda koło chałupy. Treningi tutaj to sama przyjemność i na pewno więcej dają niż jazda w płaskim radawieckim.
"I'll be back" jak mawiał Arnold Szwarcenerek.
- DST 10.00km
- Teren 10.00km
- Czas 00:43
- VAVG 13.95km/h
- VMAX 34.36km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 225m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Slush Cup Race#1 - ITT XC
Niedziela, 14 października 2012 | Komentarze 0
W sobotę Kopenhaga przywitała mnie deszczem i chłodem.Podobnie było w niedzielę rano tyle, że nie padało a mżyło. Jakoś nie nastrajało mnie to zbyt optymistycznie ale cóż, akurat na pogodę nie mam wpływu.
Slush Cup to cykl wyścigów jesienno-zimowych a pierwszym z cyklu jest kroskantrowa czasówka. Cykl jest rozgrywany w dwóch kategoriach głównych czyli w wolnym tłumaczeniu "amatorzy" i "zaawansowani". W grupie amatorów kategorii jest 7: U9, U11, U13, U15, kobiety, mężczyźni i mężczyźni po 60-ce. U zaawansowanych jest 5 : U17, kobiety, mężczyźni, O40 i O50. Oczywiście zapisałem się w grupie amatorów a właściwie zapisał mnie Paweł, oczywiście przez internet bo tylko taką możliwość przewidział organizator, brak zapisów w dniu zawodów = brak bałaganu.
Czip Trumin'a z z poprzedniego wyścigu był "czynny" także w tym, mimo, że to zupełnie inny cykl, wystarczy przy rejestracji podać tylko numer czipa i gotowe, to mi się podoba :)
Czip startowy Trumin'a© MKTB
Dla mojej kat. trasa miała mieć 2 kółka po 5 km !?!?. Tylko tyle ? No to pewnie będzie ciekawie. Elita miała robić 3 pętle co jak na elitę też wydawało się niewiele. Opis mówił także o tym, że wszystko to leśne ścieżki w większości singletracki.
Do lasku Geel Skov w którym rozgrywany był wyścig miałem ok 12 km więc żeby nie marznąć w czasie przebieranki na parkingu ubrałem się w obcisłe już w domu. Oczywiście wziąłem zmianę na po wyścigu bo przy takiej pogodzie suchości w lesie spodziewać się nie można.
W biurze odebrałem numer i po złożeniu bika ruszyłem na rozgrzewkę mając ok 30 minut do startu. Poprzedniego wieczora dostałem maila z listą startową i czasem startu. Znalazłem się w grupie 12 a startować miałem o 9.55.
Rozgrzewka w deszczówce ale na wyścig postanowiłem ją zdjąć bo jednak za mało pada żeby w folii jeździć.
5 minut przed startem ustawiłem się przed bramkarzem z listą i patrzyłem jak ci z poprzedniej grupy co 30 sekund znikają w lesie.
Czas na mnie, jestem pierwszy z grupy.
Start. Od razu trafiłem na przeszkodę w postaci 4 kolarzy zaczynających drugą pętlę. Może dzięki temu nie pociągnąłem za bardzo na początku i nie zdechłem po kilometrze.
Wąsko, singielek jak się patrzy pierwsza kałuża już na 500 metrze. Ochrzczony, po jakichś 800m udaje mi się myknąć trójkę jeszcze jeden i będzie pusto. Jest pusto po kilometrze. Na razie całkiem płasko ale kręto. Nie patrzę na licznik bo trasa wymaga skupienia i ciągłej obserwacji. Kilometr 500 pierwszy krótki podjazd. Trochę ślisko ale wjeżdżam na spokojnie, szybki, krótki zjazd, trochę płaskiego i zjazd z krótkimi ostrymi zakrętami. Znowu pod górkę, trochę dłużej ale nie za stromo, mój oddech słychać chyba na mecie. Mimo to widzę jakiegoś młodziaka, może go dojdę. Fajny fragment krętej trasy między niskimi krzakami, trochę korzeni ale bez porównania mniej niż miesiąc temu, trochę kamieni i cały czas zakrętasy. Mlody wyprzedza jakiegoś gościa a po chwili ja go dochodzę i.. ledwo zdążam go ominąć przejeżdżając tylko po tylnym kole jego roweru. Było tam trochę błota ale żeby się przewracać ? Podjazd. Nie za długi ale stromy. Młody zaczyna znikać, kończy znikać i tyle go widziałem. Nie mam pojęcia skąd nagle dostał takiego kopa. Prawie dwa tygodnie bez roweru a bez treningu to już w ogóle nie pamiętam ile odbijało się na tempie mojej jazdy co utwierdzało mnie w przekonaniu, że formę mam już za sobą, jeśli w ogóle ją miałem :). Dopiero połowa pętli a ja chciałbym już ją kończyć ! Nie, nie, nie tak łatwo. Jeszcze parę górek i dołków i kilka zakrętów do przejechania. Znikają krzaki, pojawiają się drzewa i kamienie. Fajny zjazd, trochę korzeni, gałęzi no i trochę zakrętów więc balansować trzeba. Sama przyjemność, jednak dobrze, że to jeszcze nie koniec. Podjazd, (dla niektórych podchód) mimo braku oddechu poszedł całkiem nieźle i jeszcze dwie osoby zostały z tyłu. Płasko już do końca pętli. Wyprzedza mnie jakiś młodziak. Przez krótką chwilę utrzymuję się za nim ale chyba dzisiaj miał lepszy dzień ;).
Źle oznaczona końcówka powoduje, że tracę ok 10 sek i dopiero po wskazaniu obsługi wpadam na właściwy szlak. Rzucam okiem na licznik, 22 cośtam, całkiem wolno. Na trasie pusto, nic za mną nic przede mną, teraz jadę dla przyjemności.
Na prawdę bawię się trasą. Dawno jazda po terenie nie dała mi takiej radości. Zmienność trasy i otoczenia powoduje, że jedzie się lżej mimo niezłej zadyszki. Praktycznie cały singiel po przejechaniu prawie 180 osób stał się błotną ślizgawką, ale na szczęście nie za głęboką. Tylko kilka miejsc było z błotem w nieckach i jeden z krótkich "tarasowych" zjazdów też był nieźle zryty. Na stromym podjeździe muszę podejść bo tył dłużej zabuksował i stanąłem w miejscu.
Jeszcze raz musiałem zejść przy najdłuższym podjeździe bo zachciało mi się podjeżdżać na młynku no i oczywiście łańcuch "wzieło i zaciągło". Szit.
Reszta trasy bez problemów. Tak jak oczekiwałem na koniec pierwszej pętli tak żałowałem, że druga się już kończy. Szkoda, że nie zapisałem się do grupy zawodowej, były by 3 pętle a trasa jeszcze bardziej rozjeżdżona :). Na drugiej pętli nikt mnie nie wyprzedził więc wiedziałem, że tragicznie w wynikach nie będze a drugie kółko "zleciało" dużo szybciej niż pierwsze.
Po wjeździe na metę poleciałem do kompa orgów zobaczyć wyniki. Tak, tak, wyniki są wyświetlane i aktualizują się z każdym zawodnikiem przekraczającym linię mety ! Okazało się, że jestem w open na 73 miejscu na 170 osób a drugie kółko przejechałem tylko o 30 sek wolniej niż pierwsze.
Kakao, ciastko, przebieranko w suche ciuchy, skrobania roweru z błota i trzeba pakować do domu. Szkoda, że Paweł nie mógł przyjechać, ciekawa trasa z prawie ćwierć kilometrowym przewyższeniem to fajna zabawa.
Trochę cyferek:
dane z licznika:
dystans : 9,8 km
czas netto: 00:42:25
przewyższenia: 248 m
Dane oficjalnie:
czas: 00:42:50
Open: 73/170
Kat: 65/143
.
- DST 15.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:00
- VAVG 15.00km/h
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Gribskov
Czwartek, 20 września 2012 | Komentarze 0
Ostatnia wycieczka przed wyjazdem i pierwsza w tym lesie. Początkowo mieliśmy jechać na niedzielne korzenie ale Mirek, ze względu na kręgosłup nie chciał się za bardzo wytelepać. Poza tym 96-tka została w domu a dzisiaj miał występ na porzyczonym od Agatki biku bo ona niestety z pracy nie mogła się zwolnić.Tak więc padło na Gribskov i poznawanie jego terenów.
Pogoda bez deszczu ale już chłodno, jesiennie więc ubranka nadzialiśmy cieplejsze i w trasę !
"Trener" na podrasowanym, Agatkowym rowerze już gotowy do jazdy.
Trener się przygotowuje© MKTB
Paweł zaś zaczął majstrować przy porwocie w amorze bo mu przestał powracać :)
Poładowanie* powrotu© MKTB
Po chwili byliśmy na szlaku. Lasek niewielki i większość dróżek to szutrówki na szerokość samochodu ale są też ścieżki dla koniarzy i te właśnie nam przypadły do gustu. Szybkie single z ciągle falującym terenem, od czasu do czasu kamienie lub korzenie, błota niewiele. Niezła zabawa.
Pierwsze skoczki© MKTB
Były miejsca do poszalenia ale trochę krótkie ale dające wiele przyjemności.
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii zjaaaaaaaaaaaazd !© MKTB
Co chwilę zmienialiśmy rytm jazdy żeby się nie zarżnąć i tak właściwie wyszły interwały. Niby wielkich górek nie było ale kilka razy oddech miałem przyspieszony. Trudno było sobe odmówić mocniejszego tempa na niektórych kawałkach.
Singlowe klimaty© MKTB
Pawła trochę rzucało ;)© MKTB
Po mniej więcej trzech kwadransach jazdy wsiedliśmy na szutrówki żeby trochę odpocząć. Mirek narzekał na amor i chwyty, już bolały go nadgarstki. Wcale się nie dziwię. Związku z tym mieliśmy jeszcze poszutrować z godzinkę od czasu do czasu wskakując na krótki singielek do lasu.
Na perwszym singielku prowadził Paweł, ja za nim, trener trochę dalej bo na semi slickach (jak ta Agatka przejechała Enkelstart ??) powoził się trochę ostrożniej. Fajny flow z kończącym podjazdem. Szuter i po chwili następny singielek. Lecę przodem, znowu po falach tylko gałęzie trochę niżej wiszą, widzę przed sobą dość szeroki mostek, krzyczę do chłopaków "most !" i w tym momencie przód mi odjeżdża a ja pięknym ślizgiem biodrowo-łopatkowym zjeżdżam z mostku na kamienie. Odwracam się i widzę Pawła który podobnie jak ja przyziemia bokiem ale że zaczął wcześniej to i wychamował jeszcze na mostku. Niestety upadał tak nieszczęśliwie, że mu dwa paluchy wpadły między dechy i się wygły niezgodnie z naturą. Szczęśliwie Paweł to Gumowy chłopak co już udowodnił i co zostało uwiecznione na filmie i po chwili odzyskał humor.
Ten pieprzony most był tak śliski, że trudno było po nim przejść. Przez te gałęzie i braki słońca całe dechy pokryły się glonem stąd taka ślizgawica. Ja poleciałem bo mostek względem ścieżki strącał lekko w lewo ale nie był to zakręt ! Prawdopodobnie byłem lekko przechylony chcac wylecieć na prostą i przez ten minimalny przechył koło uciekło. Paweł widząc mnie "odpoczywającego" dotknął klamek i tyle było jazdy.
Dłoń nie była całkiem sprawna więc zdecydowaliśy sie na delikatny powrót do wozu i do domu.
Jeszcze tu wrócimy !
.
Kategoria Foto
- DST 23.00km
- Teren 23.00km
- Czas 01:28
- VAVG 15.68km/h
- VMAX 38.18km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 290m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
MTBenkeltstart - Hillerod
Niedziela, 16 września 2012 | Komentarze 0
Z wyjazdu na MŚ szosowców w Holandii nic nie wyszło więc z wolnym czasem coś trzeba było zrobić. Trochę wolnego jest to, to... trzeba odwiedzić Agatkę i Pawła :). Przed wyjazdem znaleźliśmy ciekawy wyścig do zaliczenia. Czasówka MTB ???. Tego jeszcze nie jechałem. Paweł będąc na miejscu miał łatwe zadanie zapisania nas na wyścig. Pojedziemy we trójkę, Paweł, ja i Agatka która jeszcze w żadnych zawodach nie jechała (!).Do Kopenhagi zjechałem w piątek, oczywiście z FLXem bo czym innym bym się wybrał w teren :). Ustaliliśmy, że numery i coś tam jeszcze odbierzemy przed wyścigiem bo specjalnie gonić 35 kilosów w jedną stronę to bez sensu.
I nadszedł ten dzień. Store Dyrehave Hillerod (wbrew nazwie dość mały park bo ok. 3x4km) to nasz cel. Tam miała być wyznaczona trasa dłuższa - 23 i krótsza 11 kilometrowa. Nasza debiutantka oczywiście zapisała się na krótki dystans a my na dłuższy przy czym ja jechałem w kategorii H40 (powyżej 40 lat). W dwóch poprzednich wyścigach jakich brałem udział nie było podziału na kategorie a tu proszę, do 15 lat, średniacy i over czterdzieści :).
Jak na wpisowe 200 koron w starterze nie dostaliśmy wiele bo raptem kilka reklamówek i bon na rabat 350 koron do zrealizowania w studio fotograficznym, ale za to od początku można było do woli korzystać z bufetu na którym "znaleźć" można było kawę, 2 rodzaje izotoników, sok jabłkowy w kartonikach, kakao w kartonikach (very popularne w Danii) batony, ciastka, muffiny, pomarańcze, jabłka, gruszki, banany i lody, jak się później dowiedziałem najlepsze jakie można kupić w Danii.
Ciekawostką okazały się czipy wielkości połowy karty kredytowej z czterema dziurkami dzięki którym można a właściwie trzeba je było przyczepić do buta. Czipy można było wypożyczyć co kosztowało 50 koron lub kupić za 100 na własność. My zdecydowaliśmy się kupić ponieważ można później używać ich w zawodach innych cykli ! U nas nie do pomyślenia.
Dzień wcześniej wiedzieliśmy z maili od organizatora kto o której startuje (starty zawodników co 30 sek). Paweł miał ruszyć pierwszy, ok. 10,30, ja 40 minut po nim a Agatka coś ok 50 min po mnie bo dystans "Kort" startował po zawodnikach z "Lang" (nie mylić z Czesław Lang).
Nowy numer do kolekcji :)© MKTB
Przygotowanie rowerów nie zajęło zbyt wiele czasu a się, wystroiliśmy w świeżo zakupione na okazję MŚ koszulki narodowe co by Duny wiedziały z kim mają do czynienia :). Dobrze, że nie kupiłem koszulek "kibicowskich" tylko sportowe bo w cywilnych byśmy na pewno nie pojechali.
Ostatnie wskazówki trenera ;)© MKTB
Krótka przejażdżka i Paweł leci na start. Po krótkiej rozmowie ze starterem dowiedziałem się, że nie musimy przestrzegać reżimu startowego bo nie wszyscy pokazali się na starcie i jak będzie jakaś dziura to można polecieć wcześniej. OK, jak można to czemu nie ? Zawsze można sobie pomóc na trasie :).
Paweł poszedł !
I poooooszedł....... Paweł© MKTB
Dobra, czekam na dziurę. Poszło czterech, może pięciu i moja kolej.
Pierwsze szutry za płoty© MKTB
Dystans krótki można cisnąć od początku.
Krótki szuter zakręt i wpadam na singla. Teren faluje, wąsko i trochę korzeni. Po czwartej górce już porządnie dyszę, prędkości nie ma bo co chwilę zakręt zmiana kierunku a korzeni coraz więcej. Kałuż nie ma ale są błotne doły. Nie jest źle ale mam wrażenie, że jadę powoli. Nie widzę przed sobą nikogo, za sobą też nie słyszę oddechu. Połowę dystansu jadę na stojąco bo po korzeniach inaczej się nie da, HT to HT i nic z tym nie zrobisz. Czwarty kilometr i pierwszy dzwon. Lekki zakręt, uślizg na korzeniu i dalej nie wiem co się działo. Pozbierałem się i jadę dalej ale już jakoś ostrożniej a przy okazji przypominam sobie, że nie odblokowałem zablokowanego na starcie amora. Aha, to stąd takie kłopoty na korzonkach. Do tego jeszcze ciśnienie - 3 atm to za dużo na dzisiejszą trasę a do tej pory się zastanawiam dlaczego nie stanąłem i nie spuściłem trochę z gum.
W takich chwilach wychodzi brak zapoznania się ze ścieżką a przecież można było przyjechać dzień wcześniej i na lekko przelecieć te 20 km.
Mimo przygód na 5 km dochodzę jakiegoś zawodnika. Ciągnę się za nim ok 500m i dopiero gdy wykłada się w błocie mogę go minąć. Cały czas korzenie i telepawka skutkująca tym, że łańcuch wali po ramie aż wszystkie ptaki, krety i inne futrzaki pouciekały a mi poluzowały się wszystkie zęby... w gębie ;)
Ok 8 kilometra odcinek w rzadkim lesie. Singiel po w miarę gładkim singlu z rzadka usłanym kamieniami ale kręty z krótkimi zjazdami i podjazdami. Ten fragment (i jeszcze później dwa podobne) przypominał alpejską drogę widzianą z góry. 50 m prostej agrafka, 40m prostej agrafka, 60m lekkimi łukami, agrafka itd. Teraz wiem, że da się zrobić trasę o długości 23 km na terenie o wymiarach 3 x 4 km.
Jeżeli ktoś znał trasę to mógł ją sobie skrócić o dobre 2 km, ale to Dania, tu sportowcy są uczciwi :).
Wyprzedza mnie 2 gości po następnych 2 km jeszcze trzech. Kurna, jakoś szybko jadą a myślałem, że szybciej niż ja już się nie da ;). Krótki zjazd ostre hamowanie, podjazd, oczywiście wszystko znowu po korzeniach. Kilka razy korzonki wysadzają mnie z siodła ale na szczęście bez wywrotki. No ciekawe jak Agatka sobie poradzi. Pierwszy wyścig i taki wyryp. Ja po 10 km mam już dość a jeszcze 13 do przejechania ! Na szczęście jej trasa po kilku km odbija na szutry i wpada na korzenie na ostatnie kilka km.
Teren się zmienia, lekko podmokły trochę mniej korzeni ale jest za to slalom między drzewami. W pewnym momencie nie mieszczę się miedzy dwoma z nich i zaczepiam końcówką kierownicy. Na szczęście drzewo omija dłoń ale uderzenie wytrąciło mnie z równowagi i znowu strata kilku sekund. Góra, dół, góra, dół i wszędobylskie korzenie. Momentami trzeba było mieć trialowe umiejętności bo niektóre zakręty pokonywało się z prędkością prawie zerową, grożącą utratą równowagi. Tu Paweł jako stary trialmen spokojnie sobie poradzi.
Na jednym z krótkich zjazdów gubię bidon. Szkoda bo pić się chce a z drugiej strony to trasa taka, że przez 10 km tylko dwa razy miałem okazję pociągnąć z bidonu.
14 km. Widzę przed sobą biało czerwoną koszulkę. To musi być Paweł bo Duny z reguły poubierani w czarne albo inne niebiesko-granatowe ciuchy.
Dochodzę go i ciągnę się na jego kole a właściwie to po prostu jadę za nim. W tym terenie nie ma szans powieźć się na czyimś kole. Trudny teren wymusza koncentrację i obserwację trasy przed poprzedzającym. Szczególnie niebezpiecznie jest na krótkich, krętych zjazdach gdzie momentami trzeba ostro hamować i dobrze wejść w zakręt żeby np trafić między kamieniami.
Mniej więcej w tym samym czasie startuje Agatka
Startuje i Agatka© MKTB
Po krótkim odcinku Paweł orientuje się kto za nim jedzie a ja już podregulowałem oddech więc możemy zamienić kilka zdań oczywiście na temat trasy. Ciekawostką jest to, że organizator ustawił tabliczki co kilometr z info ile kilometrów przejechałeś. Druga ciekawostka to to, że nie zgadzało się to z moim licznikiem który pokazywał o kilometr więcej mimo, że zadziałał ok 1-1,2 km po starcie, po powtórnym wpięciu ! Poprosiłem Pawła by dał mi ze dwa łyki z camela bo zaschło mi w gardle a jeszcze chciałem popić żela. 30 sekund postoju i dajemy dalej. W międzyczasie znowu ktoś nas mija, to będzie chyba już z dziesięciu, nieźle :(.
Teren dalej nie dawał odpocząć ale zrobiło się trochę mniej korzeni a trochę więcej twardych podjazdów i szybkich zjazdów. Krajobraz po chwili zmienia się w leśne serpentyny by po chwili wrócić do korzeni przerywanych na chwilę gładszym terenem.
Na mniej więcej 18 kilometrze rów w poprzek drogi zatrzymuje mnie na drugim brzegu. Paweł przede mną jakoś go przeleciał a moje koło tak się zapadło, że rower stanął dęba a ja walnąłem głową w kraniec rowu. Na szczęście rów był na tyle głęboki, że lot był krótki ale uderzenie było dość mocne bo kask wydał jakiś dziwny dźwięk i zrobił się jakby luźniejszy. Myślałem, że pękł ale na szczęście nie ale za to uderzenie odbiło się na mojej szyi która później, w nocy nie pozwoliła mi na spokojny sen. Paweł chyba słyszał co się działo i zatrzymał się żeby mi pomóc. "Wszystko gra", rzuciłem, mimo, że do końca nie byłem tego pewien, pozbierałem się na rower i ruszyliśmy dalej.
Przez moment trafił się fajny fragment trasy gdzie z krótkiego zjazdu wpadało się na krótką ściankę, zakręt w prawo i znowu ścianka. Raptem ze 2 metry wysokości ale z miejsca nie do podjechania. Świetny fragment, szkoda, że taki krótki.
Jeszcze chwilę odpocząłem za plecami Pawła ale czułem, że mogę szybciej jechać więc w dogodnym momencie postanowiłem przeskoczyć do przodu. Na podjazdach trochę odjechałem ale wiedziałem, że Paweł będzie niedaleko bo na zjazdach jeździ lepiej. 2 kilo przed metą doszedłem dwóch gości ale nie było za bardzo jak ich wyprzedzić i musiałem trzymać ich ślad. Tabliczka poinformowała mnie, że przejechałem 20 km. OK, jeszcze będę miał szansę ich przeskoczyć. Po 500m widzę polanę i taśmy, cholera przecież to za chwilę meta. Zostaje jeszcze ok 100-150 m po trawie i koniec.
Końcówka po trawie© MKTB
Nie dam rady, przyjadę za nimi.
Tak też się staje.
No i mata zaliczona© MKTB
Jestem zadowolony, że to już koniec i teraz wiem, że 2,3 czy 5 km jazdy po korzeniach, tak jak to było np w Skarżysku i na co narzekałem to jest nic ! Teraz to wiem.
Chwilę po mnie dojeżdża Paweł. Chyba też jest trochę zmęczony.
Posilamy się w bufecie i czekamy na Agatkę która wystartowała zaraz po 12-ej.
Pojeśc i popić© MKTB
Przyjeżdza po niecałej godzinie jazdy, zmęczona trasą i problemami zdrowotnymi prawdopodobnie wywołanymi stresem przed pierwszym wyścigiem. Następnym razem będzie lepiej ! :)
Nasza mała wielka zawodniczka© MKTB
Po umyciu poszliśmy jeszcze dojeść i dopić i tak czekaliśmy na dekorację, niestety nie naszych skromnych osób i na losowanie gadżetów a muszę przyznać, że fanty były fajne - plecaki Deutera, bielizna Odlo, opony, graty tokena itp. a było tego sporo bo ok 30 osób wyjechało bogatszych o nowe extrasy tylko szkoda, że nie my :(. Szkoda ale i tak z wyścigu wracam zadowolony.
Dekoracja widziana z daleka© MKTB
Nowe doświadczenia i to konkretne, przejechane 23 kilometry trasy XC z czego ok 18 km po korzeniach z góry i pod górę na długo zostaną w mojej pamięci. Dzwon na pierwszych kilometrach też był w pewnym sensie niezwykłym bo rekordowym jeżeli chodzi o ilość naruszonych miejsc na moim ciele co stwierdziłem dopiero po wyścigu, po myciu i kiedy to spadła adrenalina.
Całe zawody oceniam jako całkiem fajne aczkolwiek na pewno były by jeszcze fajniejsze gdybym jechał na fullu jak większość startujących. Trasa bardzo ciekawa pod względem ukształtowania terenu i krajobrazu ale dobijająco wkurzająca ze względu na właściwie jeden rodzaj podłoża (80% trasy po korzeniach). Organizacja bardzo dobra, pomiar czasu bez zarzutu, na bieżąco, jeszcze w trakcie wyścigu można było sprawdzać na wystawionym komputerze czasy i miejsca. Na koniec kto chciał to dostał siatę z bufetu z piciem, owocami, lodami itp bo organizatorom nie chciało się pewnie zabierać tego wszystkiego do chałup :).
Swój występ ciężko mi ocenić ale wiem, że wiele więcej bym nie zdziałał. Nawet z obniżonym ciśnieniem nie byłbym lepszy o 25 minut ;).
Jeszcze jedną ciekawostką był fakt, ze gdybym wystartował w grupie 16-40 lat, zająłbym podobne miejsce a zwycięzca open był szybszy od najlepszego w H40 tylko o minutę a ja straciłem prawie 26 minut !
Trochę cyferek:
Dzisiejsze dane z licznika:
dystans : 21,8 km
czas netto: 1:26:33
przewyższenia: 284 m
Dane oficjalnie:
czas: 1:27:033
Open: 111/178
Over 40: 56/80
Na zakończenie fajny filmik. Brakuje tu najcięższych odcinków ale jest ten rowek w którym leżałem. Niby nie wygląda groźnie... ;)
jeszcze film z 2011 dla pokazania większego kawałka trasy
Kategoria Błoto, Foto, XCM / XCO, Za granicą
- DST 47.50km
- Teren 43.50km
- Czas 03:05
- VAVG 15.41km/h
- VMAX 41.52km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 175 ( 99%)
- HRavg 156 ( 88%)
- Kalorie 1956kcal
- Podjazdy 843m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Galiński MTB Maraton - Gielniów - update
Niedziela, 2 września 2012 | Komentarze 0
O Maratonie Galińskiego dowiedziałem się z forum Mazovii :) Opis bardzo ciekawy więc decyzja szybka – jadę. Namówiłem jeszcze brata żeby zabrał swojego chłopaka. Niech spróbuje, może mu się spodoba ściganie.Do Gielniowa przyjeżdżamy we trzech. Mirek, Michał i moja skromna osoba. Mirek pojedzie jako opiekun Michała startującego na Hobby a ja jak zwykle lecę na Mega.
Chłopaki zapisują się bez kolejki (po prostu jej nie było), Michał dostaje torbę z gadżetami a żeby było ciekawiej to dla młodzieży do lat 18 i opiekunów start na wszystkich dystansach był BEZPŁATNY! Dla dorosłych startujących na dystansach Mega i Giga opłata w dniu maratonu wynosiła całe 30 zł ! No i oczywiście każdy dostawał torbę z gadżetami :).
Swoje musiałem odstać mimo wcześniejszej rejestracji internetowej ale czasu było jeszcze sporo.
Jak zwykle szykowanie sprzętu i się. Zastanawiałem się tylko czy brać camelbaka bo dystans tylko 40 km ale ostatecznie zdecydowałem się go wziąć co okazało się dobrą decyzją bo pić się później chciało, oj tak.
Mała rozgrzewka i jedziemy ustawić się na start.
No to lecimy. Wyjazd przez ciasną bramę na dwukilometrową rundę honorowa przez centrum Gielniowa. Staram się być w miarę blisko czołowej grupy, przede mną 60-80 luda ale połowa poleci pewnie na Hobby. Asfaltowy podjazd który miał „przesiać” zawodników nie spełnił zadania co już niedługo odbije się na tempie pokonania odcinka XC. 6 km i rozjazd. Miniowcy lecą w lewo, Mega i Giga w prawo, zaczyna się teren. Trochę leśnych ścieżek lekko pofalowanych ale ok 8 km zaczyna się odcinek z krótkimi podjazdami i zjazdami a czasami "podchodami" i "zchodami" :). Odcinek raczej o charakterystyce klasycznego XC. Ciężko było i ciasno było. Wcześniej nie rozdrobniony peleton co chwilę stawał w kolejce i często to co można było podjechać/zjechać szło z buta. Agrafki i pętle skończyły się ok 11km ale dalej jesteśmy w lesie. Podobały mi się zjazdy, nie za długie ale strome z sypkim gruntem, do pokonania tylko z dupą za siodłem. Szybkie single to co lubię i chwila odpoczynku, fajnie, bo po sekcji XC myślałem, że zdechnę ale cały czas trzymam się ok. 30-40 miejsca. Około 12 kilometra wyjazd na otwarty teren, zakręt z grubym szutrem i … kapeć z tyłu. F@ck. W miarę szybka zmiana, pierwszy nabój sru, i prawie cały idzie w powietrze. Zapomniałem odkręcić zaworek. Drugi nabój poszedł dobrze ale powietrza mało i do jazdy się nie nadaje. Trudno. Wołam o pompkę ale okazuje się, że nikt nie ma ! Czy to nie dziwne ? Piąty, dziesiąty, dopiero ok 20-ty zawodnik zatrzymuje się i użycza pompki. Ok, oddam na mecie. Odwracam zaworek w pompce bo ustawiony miał na samochodowy i po chwili mogę podpier... dalej, uffff. Więcej nie zabiorę gazówki bo to już drugi raz się na niej przewiozłem. Asfalt i twardy szuter sprzyja szybszej jeździe i odrabianiu strat ale po 5 km muszę zwolnić żeby nie zdechc ;). Kolejne podjazdy i zjazdy tym razem szybsze, bez przesady ale szybsze. Na bufecie używam wody jako prysznica i drę dalej. Kawałek szutru i znowu las. Singielki, piękny trawers ale po protu piękny. Ścieżka 40 cm wije się jak wij po prawej stromizna w górę, po lewej w dół. Jedziemy we dwóch ale poprzedzający mnie zawodnik łapie prawą krawędź i rower próbuje mu podjechać więc traci równowagę i wysiada. Mijam go i dalej lecę sam. Podjazd, podejście, zjazd, podjazd i tak w koło. Szybki zjazd kończący się jak to nazwali organizatorzy „niebezpieczną hopką” ale ja nazwałbym to sporym garbem. Przejechałem go dość łagodnie bo nie chciałem się połamać na nieznanym. Kawałek polnej i znowu las i znowu podjazd. Trochę spokoju ale cały czas odrabiam straty. Ok 15-20 osób już mam. W grupie czech ludzi wpadamy na wyrypiasty zjazd. Rower skacze na korzeniach aż ciężko obserwować teren i ludzi przed sobą. Znowu bufet. Jakoś dziwnie bo Mega miało mieć 40 km a na liczniku już jest 36 ! Do cholery to ile jeszcze. Na bufecie znowu chłodzenie pleców i ud, łapię pomarańczę ale zjadam ją w wielkim pośpiechu bo już wpadłem na piaszczysty skręt i to pod górę więc dwie łapy potrzebne. Zaczyna się partia z ciężkimi, długimi podjazdami i dość łagodnymi ale technicznymi zjazdami. Przeskakuję gościa na tłentynajnerze i po chwili dochodzę do następnego. „ile to już, 40 ?” „Nie, 42” - rzucam. Chłopak klnie „pod nosem” że już sił nie ma, ja też nogi mam już twarde. Wspinamy się na podjazd który już znam. Cholera, czy nie pomyliliśmy trasy ? Zaczynamy znany już zjazd kończący się „chopką”. Znowu las i łagodnie w dół. Tu wyprzedzam towarzysza niedoli i odchodzę na bezpieczną odległość. Koniec zjazdu i widzę obsługę i napis meta. Kierują w lewo więc się zgadza bo wcześniej lecieliśmy w prawo. W locie pytam „ile do mety ?”, „Jeszcze czteryyyy”. No jaja se robią, mam na liczniku 44 więc wyjdzie 48 ! A miało być 40.
W dupę sobie można wsadzić rozkład sił bo "finisz" zacząłem gdy na liczniku wisiało 33 km !
Przez pola, trochę ciężko, jak to przez pola. Trawa i krzywo. Połowę muszę jechać na stojąco ale i tak dochodzę następną piątkę. Kawałek szutru i las. Ok 1,5 km do mety. Wąska ale twarda ścieżka. Obieram sobie za cel jeszcze jednego zawodnika. Dochodzę go przed samym asfaltem. 50 m szosy i skręt na stadion. Na zakręcie jest jeszcze pierwszy ale na mecie o pół koła jestem przed nim :).
Oglądam się na zegar, ok 3.05... no to ładnie. Patrzę na licznik, mniej pod górę niż w Suchedniowie ale ujechany chyba jestem bardziej. To przez intensywność trasy, nie było za kim i gdzie odpocząć.
Podbiega do mnie Michał, „byłem 99 ! „ krzyczy. No to fajnie, pierwszy maraton i jest w 60 % stawki. Narzekał tylko, że skrócili dystans. No tak, nam wydłużyli to hobby skrócili i zamiast 15 wyszło 11 km.
Oddaję czip za który dostaję porcję klusek. Niestety nie zjadliwe ale ratuje mnie stoisko ZPM Wojciechowski z gratisowymi kiełbaskami w glira :).
Po posiłku na stoisku Enervita znajdujemy z Michałem Maję Włoszczowską i dostajemy autografy na numerach i moim rowerze. Przykro było patrzeć na tę kruszynkę z zagipsowaną nogą.
Wracaj do zdrowia i na trasy Maju !
Galiński MTB Maraton, podpisy Mai Włoszczowskiej i M. Galińskiego© MKTB
Autograf Mai Włoszczowskiej na rowerze© MKTB
Krótkie podsumowanie.
Na -
Tragiczne pomyłka w temacie dystansów
kiepski ale naprawdę kiepski makaron
momentami słabe oznakowanie trasy, brak strzałek na niektórych krzyżówkach jazda na czuja w poszukiwaniu taśm
totalny brak fotografów
na +
ciekawa, wymagająca trasa
zachęcające warunki uczestnictwa
spora liczba startujących
dodatkowe dystanse dla dzieci od 5 do 9 lat
Teoretycznie minusów jest więcej ale z wyjazdu jestem zadowolony bo przyjechałem by zmierzyć się z ciekawą i wymagającą trasą. Nie zawiodłem się i w przyszłym roku ponawiam atak :)
Ze startu jestem całkiem zadowolony, cały wyścig przejechany w równym tempie pomimo dystansu dłuższego o prawie 20 %.
Poza gumą ze sprzetem problemów nie było, przerzutki chodziły dobrze, hamulce sporo się napracowały ale działały super.
Dzisiejsze dane z licznika:
dystans : 47,5 km
czas netto: 2:54:45
przewyższenia: 843 m
Dane oficjalnie:
czas: 3:05:00
Mega Open: 22/128
Mega M4: 5/22
i co się okazuje... tym razem guma kosztowała mnie miejsce na pudle M4. Do trzeciego i czwartego zawodnika zabrakło mi odpowiednio 2'18" i 2'19" !
Michał : 100/130 i 35/51 w kat M1. Udany debiut :)
.
- DST 61.00km
- Teren 60.00km
- Czas 02:57
- VAVG 20.68km/h
- VMAX 49.38km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 174 ( 98%)
- HRavg 157 ( 89%)
- Kalorie 1891kcal
- Podjazdy 692m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
Mazovia MTB Marathon - Skarżysko
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Komentarze 5
Liczyłem na dobrą trasę i się nie zawiodłem. Wprawdzie nie była taka mocna jak dwa tygodnie temu na ŚLR w Suchedniowie ale przez warunki panujące tego dnia można było się ujechać, co uczyniłem :). Po ponad rocznej nieobecności na Mazovii musiałem poprosić o start z 5 sektora i na szczęście organizator się zgodził. Już sobie wyobrażam przepychankę z 11-go po tych błotnych ślizgawkach i końcowy rezultat.Przed maratonem spotkałem starych znajomych, Magdę i Tomka a po chwili Waldka z Mayday'a. O rozgrzewce ciężko było już mówić bo czasu wystarczyło na przelecenie końcowych 3 kilometrów maratonu i z powrotem. Chciałem być w czubie sektora i tak się stało bo było 20 minut do startu jak wlazłem do sektora.
Przed samym startem zaczęło kropić więc już wiedziałem, że lekko nie będzie.
Mazovia Skarżysko, start /fot. Z Kowalski© MKTB
Mazovia Skarżysko 2012/fot. P.Borkowska© MKTB
Start średnio szybki, nie taki jak na ŚLR... i całe szczęście. Nie chciałem stracić wszystkich sił na początku bo później przykro jak jest się cały czas wyprzedzanym :). Załapałem się z szóstką kolegów na mały pociąg i tak prowadziliśmy 5 sektor przez dłuższy czas. Początek po asfalcie później kostka i gruntówka. Tu wypracowaliśmy sobie jakąś przewagę. Dwóch odjechało, dwóch odpadło, ktoś dojechał do nas. Po 6-7 km dogoniliśmy najsłabszych z 4 sektora i od tej pory mieszało się cały czas.
Zaczął się najlepszy teren, głównie jazda lasem, singielki, podjazdy, zjazdy (za wiele ich nie było) trochę błota. Na znanym podjeździe znowu mam kłopot z młynkiem bo zaciągnął łańcuch ale tylko chwila postoju, przepuścić jadących i w drogę. Cały czas mieszamy się w grupie, czasami udaje mi się odjechać by po kilku minutach być wyprzedzonym przez "objechanego". Z reguły na podjazdach i na singlach jest równo, na prostych szutrówkach a w szczególności na kocich łbach tracę by odrobić trochę na zjazdach. Z buta sztywny, piaskowy podjazd po strumyczku i dłuższe podejście chyba w kierunku Kamienia (nie dam sobie głowy uciąć). No zapomniałbym o dwóch czy trzech "sekcjach" błota których za cholerę nie mogłem zaliczyć na kołach. 10 km przed metą zaczął się odcinek wybitnie korzeniasty. Tak mi dał w d... (w przenośni i dosłownie), że myślałem, że odpadnę tym bardziej, ze zostałem sam. "Moja" grupka odjechała a mi zabrakło pary na utrzymanie koła. Trudno sam będę ciągnął. Z przodu pusto, z tyłu, kilkadziesiąt metrów za mną ciągnął jakiś gość a za nim pusto. Ok. 3 km do mety, na nowo usypanej, szutrowe, ścieżce wyprzedził mnie mój "cień". Gerappa. Ciągnę dalej,koniec szutrówki, kawałek piachu ale ubitego więc jeszcze żyję, asfalt, stadion ...
" I proszę państwa są już na stadionie !"/ fot.M.Łęcka© MKTB
Już za chwilę ... :) / fot. P. Jaremek© MKTB
... i meta.
Nareszcie na mecie :) /fot. Z. Kowalski© MKTB
Chwilę po mnie dojeżdża Magda, "jeszcze chwilę i bym cię dogoniła". No tak, jeszcze tego brakowało żeby mnie dziewczyna na koniec wyprzedziła ;).
Szybkie kluchy, spotkanie i krótka rozmowa z Damianem no i do do samochodu trochę się umyć co by mnie żona w domu poznała :).
Małe podsumowanie. Trasa jak na Mazovię bardzo dobra ale wiem, że z tych terenów można ułożyć coś cięższego (patrz: ŚLR Suchedniów). Pogoda urozmaiciła trasę i która to dała możliwość podciągnięcia umiejętności technicznych, sztuki pozostania w siodle i ćwiczenia zmysłu równowagi. Była też sprawdzianem dla sprzętu który w dobrym stanie przetrwał wyścig. Wprawdzie nigdy wcześniej nie był tak oblepiony błotem ale poza małym problemem z napędem nic złego się nie działo. Oryginalne (żywiczne) klocki mimo dużego błota, jazdy po piachu i kałużach przetrwały już drugi maraton. Ale właściwie znowu nie tak wiele było okazji do hamowania.
Numer jeszcze widać :)© MKTB
Twór nienaturalno naturalny© MKTB
Parę gram więcej© MKTB
Wynik ? Wynik chyba nie jest zły bo mając czas lepszy od niektórych zawodników z wyższych sektorów awansowałem do 4-go .
Wgryzając się w szczegóły stwierdziłem, że mój rating pozostaje na przyzwoitym poziomie chociaż w kategorii jest trochę niższy niż się spodziewałem. Pomimo przyzwoitego ratingu mój wynik plasuje się w połowie stawki podczas gdy 2 lata temu mieścił się w pierwszych 30 %. Myśle, że powody tego zjawiska są przynajmniej dwa. Jeden to to, że więcej osób trenuje więcej niż kiedyś i bardziej świadomie. Drugi do kategorii weszły dwa młodsze roczniki. No znalazłem chyba jeszcze jeden powód. Sam jeżdżę za mało i za bardzo na luzie.
Na koniec jak zwykle trochę cyferek:
dane z licznika:
dystans: 60,3 km
w górę : 692 m
czas 2:56:44
dane oficjalne:
dystans: 61 km
czas 2:56:42
Mega open: 146/291
Mega M4: 27/66
.
- DST 54.00km
- Teren 52.00km
- Czas 03:16
- VAVG 16.53km/h
- VMAX 49.63km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 176 (100%)
- HRavg 154 ( 87%)
- Kalorie 2008kcal
- Podjazdy 1043m
- Sprzęt Merida FLX
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Cross Maraton (ŚLR) - Suchedniów
Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze 0
To był mój najlepszy maraton :). Nie, nie dlatego, że osiągnąłem super wynik, wręcz odwrotnie, ale ze względu na trasę. Było wszystko, błoto, szuter, fajne podjazdy i takież zjazdy a czasami nawet odwracałem głowę w bok by popodziwiać świętokrzyskie widoki :)....
Tym razem pojechałem sam. Czarek walczy o wymianę pękniętej ramy GF Wahoo, Mirek pojechał na wywczas i zostałem sam ;).
Zameldowałem się pół do dziesiątej na parkingu OSiR w Suchedniowie, w biurze "odświerzyłem" czipa i wziąłem się za składanie roweru.
Wszystko naszykowane, można jechac na rozgrzewkę. Właściwie to pokręciłem się w kółko, przeleciałem końcowe 2 km trasy jak i pierwszy kilometr. Tak naprawdę to się nie rozgrzałem tylko przebujałem. Wystartował Master, niedługo będą wpuszczać do sektora. Dwa kółeczka nad zalewem, no chyba czas się ustawić żeby nie zostać na końcu. Spojrzałem na matę i zdałem sobie sprawę, że nie wziąłem czipa. Szit. Na szczęście jazda do wozu i z powrotem trwała moment. Zająłem miejsce w sektorze "nierozstawionych", mniej więcej 1/3 stawki.
MTB Cross Maraton Suchedniów, przed startem. fot. Marcin Wójcik© MKTB
Start po kostce później asfalt i po kilku km nareszcie teren. Wjeźdżamy do lasu, wszędzie kałuże, w tym tłoku nawet nie ma sensu omijać. Trzymam się grupy ale widac, że pomału stawka się rozciąga.
MTB Cross Maraton Suchedniów. fot. Mirra© MKTB
Jak zwykle na początku zaczyna brakowac mi oddechu bo jak zwykle ciagnę za grupą która jest dla mnie za silna :). Tracę dystans, załapuję się w grupie która mnie doszła. Zaczynają się leśne szlaki. Podjazd, zjazd, równo, podjazd. Piękne tereny i trasa jak na razie bardzo mi się podoba. Jest dość błotniście, Rony spisują się dobrze ale zaczynam mieć problemy z napędem. Z dużej tarczy zlatuje od razu na młynek a młynek zawija łańcuch i diupa. Niestety problem powtarza się kilka razy bo kilka podjazdów było i za każdym razem musiałem stanąć, wyrwać łańcuch znad wideł, ustawić na środkowej tarczy i tak ruszac dalej a zapewniam, że pod górę w tej sytuacji ruszyć nie jest łatwo. Na jednym ze zjazdów spada mi łańcuch z blatu.. na zewnątrz. Coś nowego ;).
Krajobraz szybko się zmienia. Podjazd, znowu problemy z łańcuchem. Kamień Michniowski. Przede mną w połowie zjazdu kolega zalicza OTB, medyczni sugerują zejście i ja się z nimi zgadzam, schodzę i pod kamieniem wskakuję na rower bo druga część zjazdu już do przejechania. Super kawałek, szkoda, że krótki. Bufet. Polewam się trochę z butelki, wypijam kubeczek izo i daję dalej.
MTB Cross Maraton (ŚLR) - Suchedniów, na trasie. fot Anna Nemś© MKTB
Jeszcze ok 3 km po lesie i wjeżdżamy w odkryty teren. Nie znaczy to, że mniej ciekawy, o nie, podjazd, równo, zjazd, szutrówka, przejazd pod torami, szutrówka, polna i wjazd na łąki. Kilka kilometrów znowu w lesie, podjazd pod Bukową Górę, wyżej już być nie możemy :). Piękny teren ale ciężki. Na podjeździe coś chyba trąciło przerzutkę bo łańcuch spadł między 28-kę a szprychy. Orzeszkuty! Nie wiedziałem, że tak ciężko wyrwać go z tamtej jamy. Udało się zmieścić w czasie kilku osobo-miejsc. Ślisko, kamieniście i korzeniście ale przyjemniście. Zjazd i znowu na odkrytym terenie.
MTB Cross Maraton - Suchedniów / fot. S. Stolarska© MKTB
Trochę szutru i ścieżki jak ja to nazywam "łączne". Ogólnie ścieżek łącznych nie lubię bo z reguły są wyrypiaste ale nie tym razem. No może trochę wyrypiaste były ale nie tragicznie ;) . Zaczynamy wspinaczkę cały czas w trawie. Cały czas pod górę a co chwilę nowe pięterko ze stromym stopniem do pokonania. Tą część nazwałbym tarasami. Fajny odcinek ale niezbyt udany w moim wykonaniu. W czasie podjazdu zdjąłem okulary by przetrzeć oczy bo słony pot wyżerał mi źrenice, straciłem równowagę, wjechałem w trawę i stop. Przepuściłem kilku chłopaków by nie tarasować singla i znowu na siodło. Ciężko ruszyć pod górę. Od tego momentu na tarasach co chwilę miałem jakiś myk, a to trawa a to dołek albo wjazd na "stopień" na tylnym kole :D. Tragedia. Wjeżdżając na "płaskowyż" byłem happy, że tarasy się kończą ale okazało się, że to nie koniec. Pod koniec tarasów jeden z gości za mną urywa łańcuch. Zostaję by mu pomóc. A co ? Mnie też kiedyś ktoś wspomógł pompką a i Ty, kolego także kiedyś możesz potrzebować pomocy na trasie. Ja mam skuwacz (który do skuwania się nie nadaje), jakiś chłopak zostawia nam spinkę i zabieramy się do pracy. Niestety po kilku minutach walki poddaję się. Chyba jakaś trefna spinka się trafiła bo ni cholery nie można jej było zatrzasnąć. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, kłopoty z rozpięciem tak ale zapiąć ? Toż to samo się zapina. Zostawiłem go z problemem bo już i tak sporo czasu straciłem. Minęło mnie ok 30 osób. Nieźle, jak teraz to odrobić ? Jedyny plus to to, że trochę odpocząłem. Jeszcze trochę otwartego terenu i znowu las. Super sćieżki ale ... już chyba tu byłem ...tak, dojeżdżamy znowy do Michniowskiego, znowy zchodzę a właściwie zjeżdżam bo ziemia już tak "rozmiędlona" że buty nie trzymają. Wskok na rower i druga częsć zja.... . Wstaję z ziemi, patrzę, że żyję to wspinam się po rower (zatrzymał się wyżej niż ja). Jak większość naszych olimpijczyków mogę tylko powiedzieć "no nie wiem co się stało" ;).
Reszta trasy już bez większych kłopotów, jazda szła nieźle, siły jakoś wróciły i kilka osób udało mi się wyprzedzić. Jeszcze nudny kawałek koło torów, kawałeczek po lesie i meta.
MTB Cross Maraton Suchedniów, meta. fot. Pawel Jaremek© MKTB
Łot ? Ponad 3 godziny ? Nie chce mi się wierzyć ale to jednak prawda, tak szybko zleciało. Po prostu piękna trasa, bez wątpienia najlepsza jaką do tej pory jechałem ! Drugi rzut oka na licznik, 54 km i .. 1043m przewyższeń ! Pięknie, to rozumiem :).
Świętokrzyska terra rosa© MKTB
Krótkie podsumowanie.
Jeszcze raz powtórzę, świetna trasa, piękne podjazdy, świetne zjazdy. Poza tym dobra organizacja, oznaczenie trasy, pomocna obsługa bufetów na trasie, zabezpieczenie przez ratowników medycznych trudniejszych technicznie miejsc. Tak jak po Zagnańsku narzekałem na mało techniczną trasę tak po Suchedniowie mogę powiedzieć, że było i wytrzymałościowo i technicznie. Pięć gwiazdek !
Z mojej strony - za ostry początek, brak kondycji.
Sprzęt - obawiałem się o klocki bo co raz po rzejeździe przez błoto chrobotały bardzo ładnie ale o dziwo żywice w slx-ach przetwały wyścig w dużo lepszej kondycji niż również żywiczne w moich byłych 486. Pierwszy raz od dawna zawiódł mnie napęd co razem z pomocą przy łańcuchu kosztowało mnie ok 8-10 minut. Odbiło się to na miejscu bo mogło być coś między 82-86 a jest 111. Co mnie nie dziwi w związku ze stratą to niski rating open - 70,6% a co mnie zdziwiło rating w kategorii pozostał na całkiem dobrym, poziomie - 80,3%.
Trochę cyferek:
dystans: 54 km
w górę : 1043m
czas 3:15:50
miejsce:
Fan open: 111/236
Fan M4: 9/27
.
- DST 75.50km
- Teren 4.50km
- Czas 02:54
- VAVG 26.03km/h
- VMAX 62.93km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 164 ( 93%)
- HRavg 131 ( 74%)
- Podjazdy 351m
- Sprzęt Merida Race Lite 905
- Aktywność Jazda na rowerze
Dłuższa pętla
Niedziela, 5 sierpnia 2012 | Komentarze 0
Pętla na lekko ale interwały też się przydarzyły, trasa improwizowana.Dom, Zemborzyce Tereszyńskie, Krężnica, Strzeszkowice, Bełżyce, Łubki. Tu zdecydowałem się skręcić na trasę niebieskiego szlaku bursztynowego. Gdybym jechał nim wcześniej to dzisiaj na pewno bym go nie zaliczał.
Po 1,5 km asfaltu zaczęła się polna, ilasta jak to w tej okolicy droga a po chwili pokazał się zagajnik po lewej a droga stała się twardsza ale jak to w terenietrochę wyrypiasta. Trochę szkoda szosówki tłuc po takim terenie ale wracać też mi się nie chciało.
Niebieski " bursztynowy szlak rowerowy"© MKTB
Po następnym kilometrze zaczęły się jeszcze większe wyrypy a jechać trzeba :)
Niebieski, bursztynowy szlak rowerowy© MKTB
Pod koniec (o czym jeszcze nie wiedziałem) ugrzązłem w piaskownicy a właściwie pyłownicy o długości ok 50m ale po króciótkim spacerze lekki podjazd wziąłem już w siodle a moim oczom ukazał sie upragniony asfalt. 4,5 km telepawki szosówką to nie przyjemność ale ... jechać się da i to czasami nawet dość szybko.
Teraz łagodny zjazd asfaltem przez przyjemny wąwóz do samej Wąwolnicy a po drodze fotka piaskowej ściany z resztkami jaskółczych dziupli. Zdjecia kiepskie bo robione teflonem.
Jaskółcze dziupelki© MKTB
Na wylocie z Wąwolnicy łapie mnie króciótki deszczyk ale dziś to sama przyjemność, przez chwilę jest chłodniej.
Górki nałęczowskie na mocno podobnie jak pagórkowaty teren Gaju nowego. Wojciechów, Sporniak, Motycz dom.
Od Wojciechowa wiatr w twarz, ostatnie 5,5 km totalny luzik.
.